wtorek, 3 lutego 2009

Śródziemie vs. Hyboria

Ostatnio kupiłem nowy komputer, dzięki któremu mogę powrócić do krainy gier komputerowych "na czasie". Ów heroiczny wysiłek zaowocował przepustką do krainy gier MMO, których jestem cichym fanem. Śmieszna sprawa, bo z początku omijałem je szerokim łukiem, potem zainteresowałem się nimi, by na koniec grać z pasją. Stając więc w obliczu możliwości wyboru, zacząłem rozmyślać w co by tutaj zagrać.

Przygodę z World of Warcraft mam za sobą, więc lidera tej konkurencji miałem z głowy. W zasadzie interesowały mnie dwa tytuły: Age of Conan lub Lord of the Rings Online. Wybrałem tę pierwszą grę. Pomijając aspekty ekonomiczne, towarzyskie i graficzno-rozgrywkowe, zastanowiła mnie ta decyzja. Dlaczego preferuję Hyborię nad Śródziemiem?

Moja przygoda z fantastyką zaczęła się od Tolkiena i "Hobbita". Czytałem go jako mały chłopak, ale pamiętam, że nie potrafiłem się od książki oderwać. Zachłysnąłem się tym niezbadanym, kompletnie nowym światem, wolnym od okowów historycznej poprawności, zgodności faktograficznej i nudnego, określonego biegu dziejów. Jestem człowiekiem, którego zawsze interesowała odpowiedź na pytanie: "A co gdyby...?" U Tolkiena znalazłem coś, czego nie było do tej pory nigdzie indziej: świat pozbawiony trywialności, przaśności i interesujący nawet w aspekcie życia codziennego hobbitów. Potem nadeszła epoka "władcy Pierścieni". Trylogia była dla mnie jak uderzenie obuchem w głowę. Porażająca epickość, bogactwo wydarzeń i rozmach świata mnie powaliły. Byłem w stanie czytać ją (i robiłem to) od początku do końca raz za razem, a potem ulubione fragmenty. Aż chciało się uciec w ten świat.

Widząc moje zainteresowanie fantastyką, mój Tato kupił mi zbiorek opowiadań na okładce którego znajdował się wielki facet z jeszcze większym mieczem, a etykietka głosiła "Fantasy". To był "Conan z Cymmerii" Roberta E. Howarda, w wydaniu alfy. do dziś ten tom i dwa następne uważam za najlepsze, co wyszło w Polsce z twórczości REH-a. Doskonałe tłumaczenie, świetny, purystyczny wybór tekstów, sprawiają, że po dziś dzień wracam do nich z przyjemnością. Najbardziej zafascynowała mnie jednak sama Era Hyboryjska. Przed oczyma miałem cywilizacje które powstawały, rozkwitały i waliły się w proch. Sprytne powiązanie Ery z naszą historią, wlecenie jej realność sprawiły, że wizja Howarda zawładnęła moją wyobraźnią na równi co Tolkien. Znowu zrodziło się jakieś poczucie, że fajnie byłoby się tam znaleźć. Tym razem jednak miałem wrażenie, że Era Hyboryjska jest prawdziwsza od Śródziemia.

W zasadzie uważam tak po dziś dzień. Na pierwszy rzut oka powody są oczywiste: splecenie jej realiów z historią ziemi, osadzenie jej na tej samej planecie w konkretnym, łatwym do odcyfrowania kontekście. Nie wszyscy jednak pamiętają, że sprawa podobnie ma się z Tolkienem. O Śródziemiu pisze on, że jest to kraina, do której mieliśmy niegdyś dostęp, ale zapomnieliśmy o niej i nie dostrzegamy już hobbitów. Przyczyny należny szukać głębiej. Era Hyboryjska Howarda została stworzona jako tło i realia dla przygód Conana. Autor podszedł do tematu z metodyczną dokładnością historyka: ustalił pochodzenie krain i ludów, kierunki migracji, specyfikę klimatu i trzymał się ich z żelazną konsekwencją. choć poszczególne krainy stanowią tło dla kolejnych podbojów i potyczek Cymmeryjczyka, to zdają się tętnić życiem i aktywnością, nie powiązaną z jego przygodami. Ba, w pewne rejony, o których jest mowa i które opisano, Conan nie trafia ani razu. Pomimo tego, że nie pojawiają się one na kartach opowiada, to są w jasny sposób opisane, stanowiąc dalszy, ale nadal żywy plan. Co więcej, ta zbieranina królestw, księstw, baronii i bandyckich włości tworzy dość logiczną układankę której istnienie w takim kształcie jest prawdopodobne i możliwe. Innymi słowy, gdyby stworzyć komputerowy model takiego świata i pozostawić go samemu sobie, istnieje spore prawdopodobieństwo, że zachowywałby się właśnie tak, jak to sobie REH wymyślił.

W przypadku Tolkiena sprawa jest diametralnie inna. Każda z krain Śródziemia jest urokliwa i pociągająca (choć niektóre na swój specyficzny sposób), jednak złożone do kupy, ni cholery ze sobą nie współgrają. Gondor trwa niezmiennie, a Namiestnicy nie śmieją sięgnąć po koronę. Czemu przodkowie Aragorna zwlekają z zawłaszczeniem tronu? Bo wolą być nędznymi Strażnikami? Nie wierzę. Nie potrafię zrozumieć istnienia Bree, zwłaszcza w kontekście z zamożnym Shire, zamieszkanym przez lekko zastraszonych i malutkich hobbitów. Dlaczego Rohan nie próbuje poszerzyć swoich włości i kogo tak naprawdę grabią piraci z Umbaru, skoro nie ma tam żadnych morskich szlaków handlowych. Spoglądając na Śródziemie z perspektywy, widać że jest to kartonowa dekoracja, która ma posłużyć za tło dla sztuki, jaką jest "Władca Pierścieni". Jeżeli dodać jeszcze niezmienność form w jakich przekazywane są legendy, istnienie takich "ostoi pewności" jak Gandalf, idiotyczny układ gór dookoła Mordoru, jasnym się staje, dlaczego wybieram Hyborię. Po prostu kołek na którym zawieszam moją niewiarę potwornie trzeszczy i wygina się pod ciężarem nielogiczności i umowności Śródziemia.

Podsumowując: Vote for Hyboria!

2 komentarze:

  1. Zacząłeś dobrze, i w chwili gdy spodziewalem sie rozwiniecia nastapilo zakonczenie. Wiem to ze blogowa esencja, ale jakos za krótko. Pozostal mi niedostyt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Vote for Hyboria!

    Dobra pointa + Pulp Fantasy Uber Alles! ;)

    OdpowiedzUsuń